Prawo wita na blogu!
Praca twórcza a praca odtwórcza.
W SKRÓCIE: Dziś nauczę Cię, jak odróżnić chroniony utwór od innych efektów naszej pracy, których prawo autorskie chronić nie będzie. A potem wyjaśnię, dlaczego samodzielnie przeprowadzona analiza nigdy nie da Ci 100% pewności…
Jeśli czytasz ten tekst, to zapewne jesteś już po lekturze mojego poprzedniego wpisu o prawie autorskim, w którym tłumaczyłam, czym jest UTWÓR i kiedy powinniśmy się ostrożnie obchodzić z cudzą twórczością. Jeśli jeszcze tego nie wiesz, warto zapoznać się najpierw z tamtym tekstem (Znajdziesz go TUTAJ).
Po co w ogóle odróżniać pracę twórczą od nietwórczej
Przypominam: podstawowa zasada jest prosta – jeśli coś nie jest twórcze, to nie będzie chronione prawem autorskim. Dlatego dla własnego bezpieczeństwa warto zrozumieć, co to właściwie znaczy i jak całą tę twórczość rozpoznawać.
Wszystko, czego musisz się dowiedzieć, zanim zaczniesz swobodnie korzystać z cudzych tekstów, grafik czy dźwięków, to czy dany ludzki wytwór jest „przejawem działalności twórczej o indywidualnym charakterze” (tego wymaga art. 1 ust. 1 ustawy o prawie autorskim ). Przekładając z prawniczego na polski, w dużym uproszczeniu: czy coś jest twórcze, autorskie, czy ma pewien indywidualny rys, pochodzący od osobowości swojego autora (patetycznie zabrzmiało, ale w podręcznikach prawniczych właśnie tak to się opisuje – myślę, że warto to wiedzieć, ot tak, w ramach ciekawostki). Teorii dotyczących tego, jak to wszystko ustalić, jest mnóstwo i nie będę Ci o nich przynudzać (możesz o nich poczytać np. na Wikipedii). Po prostu pokażę Ci kilka konkretnych przykładów, które wszystko obrazowo rozjaśnią.
Jak rozróżnić pracę twórczą od nietwórczej
Wyobraź sobie, że tę samą pracę (tekst, muzykę, grafikę) wykonasz Ty i ktoś inny. Kolega, współpracownik, brat, sąsiad, człowiek mijany na ulicy…… Czy wyjdzie Wam mniej więcej to samo? Czy jeśli takie zadanie wykona kilkaset osób, wyniki będą się powtarzać? Czy trudno będzie rozpoznać, kto jest autorem konkretnego wykonania? Czy też raczej każdy z was będzie mógł dodać coś od siebie, co sprawi, że wiele z tych prac będzie miało ten szczególny autorski „indywidualny rys”, a wskazanie autora będzie oczywiste?
Albo inaczej, bo najłatwiej chyba będzie podejść do sprawy od drugiej strony – i pokazać, kiedy jakiś wytwór nie ma szans być twórczy. Do głowy przychodzą mi trzy rodzaje takich sytuacji, kiedy właściwie niemożliwe jest dodanie do pracy czegoś „od siebie”:
- Kiedy chcemy osiągnąć dokładnie taki sam rezultat, na jakim się wzorujemy – czyli kiedy po prostu naśladujemy (kopiujemy) jakieś znane wzory, kształty, popularne symbole albo elementy wcześniej przez kogoś stworzone.
- Kiedy możemy wybrać tylko jedną spośród niewielkiej liczby opcji albo składamy coś z kilku elementów do wyboru (zaraz podam kilka przykładów).
- Kiedy tworzymy coś ściśle według jakichś zewnętrznych reguł. Wykonujemy sztywno czyjeś polecenia. Mamy listę elementów narzuconych nam np. przez prawo czy innego rodzaju zasady i wytyczne. Wtedy, kiedy nie ma miejsca na własną inwencję, a jedynie na „wykonywanie rozkazów”.
Zaraz każdy z tych punktów po kolei omówimy. Na razie może to brzmieć niezbyt zrozumiale, ale z każdym kolejnym przykładem będzie tylko lepiej. Obiecuję!
Co NIGDY nie będzie utworem
W tym miejscu warto wspomnieć, że są takie kategorie tekstów, które NIGDY nie będą chronione prawem autorskim. Bez względu na to, jak twórcze i oryginalne będą. Jest to uregulowane z góry, ustawą (dokładnie art. 4 ustawy o prawie autorskim). Nie interesuje w nich nas, czy są twórcze czy nie. Mogą być, ale i tak z założenia, ustawowo, są pozbawione ochrony. W ten sposób traktuje się m.in. teksty ustaw – dzięki czemu mogę je swobodnie i bez obaw cytować, bez podawania autorów. Takim tekstem będą też urzędowe dokumenty i, co ciekawe, „proste informacje prasowe”, czyli krótkie komunikaty o zdarzeniach, z których też można swobodnie korzystać, nie zaprzątając sobie głowy prawem autorskim (chociaż akurat ta sytuacja wymagają dodatkowego wyjaśnienia – które to zresztą planuję w najbliższym czasie napisać).
PIERWSZA grupa sytuacji – odtwarzanie rzeczywistości
1. Przykład dla miłośników geometrii:
No to teraz zadanie matematyczne. Narysuj trójkąt prostokątny o przyprostokątnej długości 3 cm. Zakładając, że każdy z nas zrobi to precyzyjnie i dokładnie, to otrzymamy kilkadziesiąt takich samych trójkątów. Różnić się mogą co najwyżej rodzajem użytego ołówka czy tuszu – ale ciężko w takim wyborze doszukiwać się artystycznej oryginalności. Z tego właśnie powodu prawo autorskie nie chroni prostych schematycznych rysunków figur geometrycznych.
2. Przykład dla fotografów – minimalistów
Element twórczy w fotografiach może tkwić na wielu różnych płaszczyznach. Nietypowe efekty świetlne, ciekawe kadrowanie, kompozycja elementów na zdjęciu, kolorystyka… I wiele, wiele innych, na których jako totalny fotograficzny laik w ogóle się nie znam.
Jedno jest pewne – im prostsze zdjęcie, im bardziej surowe, niewystylizowane ujęcie, im bardziej fota trzaśnięta jest odruchowo i bez namysłu, tym mniej będziemy mieć oryginalności. Im bliżej chcemy być rzeczywistości, tym mniej miejsca zostaje na twórczość.
Weźmy zdjęcie jabłka. Jabłko samo w sobie, typowego kształtu i typowej popularnej odmiany. Położone i sfotografowane. Na białym tle. Być może prawdziwy artysta i z takiego obiektu wyłuska olśniewająco twórczy sznyt – ale zdecydowanie większe mamy prawdopodobieństwo, że fotka takiego jabłka będzie, no cóż… fotką jabłka, a nie utworem.
Ten sam problem z brakiem oryginalności pojawi się też w typowych zdjęciach produktowych, w których przecież właśnie chodzi o to, żeby były jak najbardziej odtwórcze, jak najlepiej pokazywały prawdziwy przedmiot, bez artystycznych przekształceń i modyfikacji.
3. Przykład dla kartografów i miłośników Google Maps.
Mapy to świetny przykład naśladownictwa. Teoretycznie, muszą dokładnie odzwierciedlać teren, który przestawiają. Dlatego na przykład odwzorowanie ułożenia ulic wraz z ich nazwami ciężko uznać za chronione prawem. Mapa „twórcza”, czyli odbiegająca od prawdy, nie jest dobrą mapą i nie sądzę, żeby ktoś chciał z niej korzystać (chyba że ma ochotę powiesić sobie takie „dzieło” gdzieś w mieszkaniu w celach czysto estetycznych).
Ale być może kojarzysz, że z jakiegoś powodu Google walczy z umieszczaniem na stronach WWW screenów z ich map „bez pytania”. No więc, jak to jest z tymi mapami?
Tu „pierwiastek twórczy” może się pojawić w tym, czego na mapę nie naniesiemy. Na żadnej mapie, ze względu na techniczne ograniczenia, nie umieścimy wszystkich możliwych elementów. Tylko od twórcy zależy, które ulice uzna za ważne, a których nazwy pominie. Czy umieści na mapie budynki określonego typu, parki, ciekawe zabytki, szkoły i żłobki, a może ulubione restauracje? Taka mapa nie będzie tylko odtwarzała świata. Będzie pracą twórczą, bo twórczość będzie się przejawiała w naszych twórczych wyborach.
UWAGA
Wyżej piszę raczej o naśladowaniu pewnych powszechnie znanych symboli czy elementów rzeczywistego świata, do których nikt nie ma praw autorskich. Jeśli z kolei naśladujemy czyjąś pracę, utwór kogoś innego, to musimy oczywiście uważać, żeby nie popełnić PLAGIATU! O tym już wkrótce.
DRUGA grupa sytuacji – tworzenie z „klocków” czyli dzieła budowane z kilku dostępnych elementów
1. Przykład dla miłośników geometrii – kontynuacja
Weźmy znów nasz uprzednio narysowany trójkąt prostokątny, wykonany w zgodzie z założeniami geometrii euklidesowej, który, jak już wiemy, nie będzie twórczy.
A jeśli każdy grupy kilkudziesięciu rysujących dostanie wolną rękę w wyborze koloru kredki, jaką taki trójkąt narysuje? Cóż, zmieni się tylko tyle, że dalej będziemy mieć po kilkanaście figur takiego samego koloru – bo też i wybór między kilkoma czy kilkunastoma barwami nie jest specjalnie twórczy. Prawdopodobieństwo jego przypadkowego powielenia przez innych rysujących jest bardzo wysokie.
Ale przecież z kolorami też można zaszaleć, jeśli tylko dostanie się taką możliwość. Na przykład przy wypełnieniu takiego trójkąta mieszaniną różnych, dowolnie dobranych barw, ułożonych w wymyślony samodzielnie deseń… Wtedy można założyć, że nawet przy tak prostej figurze geometrycznej, pojawi się poszukiwany przez nas pierwiastek „autorski”, twórczy i indywidualny.
2. Przykład dla miłośników gier komputerowych
Wyobraź sobie klasyczny wybór wyglądu postaci z gry. Cztery możliwe fryzury, po trzy kolory włosów każda. Ile możliwych kombinacji wyglądu jesteś w stanie stworzyć? Wybierasz blond warkoczyk zamiast rudego kucyka, brodę z wąsem albo brak zarostu – niespecjalnie wiele kliknięć. Niby jest to jakieś pole swobody, ale nie oszukujmy się. Niespecjalnie wiele w tym Twojej inwencji i pomysłowości. Niby byłby to wybór, którego nikt z góry nie narzucał, ale w stworzonej w ten sposób postaci ciężko się będzie doszukać owego wymaganego prawem „autorskiego rysu”, nadawanego przez poszczególnych graczy. Widać to potem zwłaszcza w grach typu MMORPG – gdy lokacje zapełniają się powtarzalnymi modelami elfów, krasnoludów czy orków.
Ale już w przypadku rozbudowanych kreatorów postaci, jak niegdyś w Second Life (czy w to się jeszcze w ogóle grywa..?), w nowych odsłonach Simsów czy Cyberpunku 2077 (który porusza wyobraźnię graczy możliwością dowolnego generowania wyglądu… genitaliów!), sprawa będzie się miała inaczej. Można tu zaryzykować stwierdzenie, że wykreowana w ten sposób postać może być utworem chronionym prawem, pomimo tego, że składana jest z „klocków” które dał nam twórca gry.
3. Przykład dla każdego posługującego się językiem polskim
Posługujemy się na co dzień pewnym zbiorem słów, więc wybranie sobie jednego z nich nie wymaga od nas szczególnego „autorskiego” wysiłku. To jak z wyborem jednego z dostępnych kolorów do pomalowania trójkąta z przykładu powyżej.
Im więcej wyrazów w zdaniu i im więcej zdań w wypowiedzi, tym mocniej trzeba się obawiać (albo cieszyć – jeśli jesteś twórcą i chcesz mieć do czegoś prawa autorskie!), że taki tekst będzie traktowany jak chroniony utwór. Że będzie twórczy.
Temat ochrony krótkich tekstów jest zresztą na tyle ciekawy, że zajmę się nim w osobnym wpisie – o ochronie prostych nazw, sloganów, krótkich chwytliwych sentencji i różnej maści cohelizmów. Bądźmy w kontakcie, śledź moje media społecznościowe, by go nie przegapić!
Instagram: @prawowita.chwilka
Znasz ten żarcik, że odpowiednio duża ilość małp, w odpowiednio długim czasie, stukając przypadkowo w klawiatury, mogłaby napisać „Pana Tadeusza”? Z prawem autorskim jest podobnie – im więcej małp potrzeba do „wyklepania” jakiegoś tekstu, tym większa szansa, że tekst będzie utworem. Chociaż, oczywiście, to tylko metafora – bo tekst wyklepany przez małpy nie będzie chroniony prawem autorskim, bo nie będzie dziełem człowieka.
Jednowyrazowe nazwy, choćby najbardziej wymyślne, nie są chronione prawem autorskim. Z tego powodu nigdy nie doświadczysz negatywnych prawnych konsekwencji „kopiowania” jednowyrazowych komentarzy typu „super”, „fajnie”, „ok”. Dwa lub trzy słowa? Słowo wzmocnione emotką? To samo.
Za to im więcej słów użyjemy w zdaniu i im więcej zdań napiszemy, tym bardziej wzrośnie szansa na to, że taki tekst będzie „twórczy”, „indywidualny” i „autorski”. Że będzie utworem. Taki długi tekst, jak na przykład ten, który właśnie czytasz, tworzony przeze mnie „z głowy”, na pewno jest chroniony prawem autorskim (ostrzegam, na wypadek, gdyby przeszło Ci przez myśl jego nielegalne skopiowanie bez pytania i bez podania linku do oryginału!).
UWAGA!
Wspominałam już, że prawo jest skomplikowane? Polskie prawo składa się z wielu ustaw. Czasem kilka różnych ustaw ma zastosowanie do tej samej sytuacji, a ich regulacje wzajemnie na siebie nachodzą. W przypadku krótkich nazw, prawo autorskie to nie jedyne przepisy, których naruszenia trzeba się obawiać. Może się na przykład okazać, że jakaś prosta jednowyrazowa nazwa czy krótki tekścik jest zarejestrowanym znakiem towarowym albo… danymi osobowymi. A to już zupełnie inna bajka i zupełnie inny rodzaj ochrony niż prawo autorskie! Zawsze trzeba być czujnym!
TRZECIA grupa sytuacji – dzieła pod cudze dyktando
1. Wymogi narzucone przez państwowe regulacje
I znów fotografia będzie tu świetnym polem do przedstawienia tego, o czym chcę napisać.
Czasem pewne wymogi formalne wynikają z ustawy albo innego aktu prawnego – tak jest na przykład przy regułach wykonywania zdjęć do dowodu osobistego czy paszportu. To prawo określa, że mają być na jasnym tle, przodem do obiektywu, w odpowiednich proporcjach itp. Fotografowi nie zostaje praktycznie żadna swoboda artystyczna (dlatego też nikt nie zawiera z Tobą umowy o przekazanie majątkowych praw autorskich do kompletu zrobionych na szybko zdjęć „legitymacyjnych” ani nie każe podpisywać fotografa, gdy wykorzystujesz je w dowolny sposób).
UWAGA!
Tu znowu mogą nam się zderzyć w jednym miejscu różne regulacje ustawowe – bo chociaż do zdjęcia paszportowego nikt nie będzie miał praw autorskich, to wcale nie znaczy, że swobodnie możesz wykorzystać zdjęcie, na którym uwieczniono kogoś innego. Osoba sfotografowana będzie miała prawa do swojego wizerunku, nawet jeśli wizerunek przedstawiono w sposób nietwórczy. Bo ochrona wizerunku to znów, zupełnie inne przepisy…
2. „Prywatne” regulaminy
Czasem brak swobody artystycznej związany jest z regułami narzuconymi przez podmiot prywatny – np. regulamin przedsiębiorcy. Czy wiesz, że od dobrych kilku lat Allegro ma określone standardy zdjęć tzw. miniaturek, które widzisz, przeglądając listę przedmiotów? Przedmiot musi być pokazany na białym tle, centralnie na środku, bez logotypów sprzedawcy, bez ramek… A wytycznych jest wiele, wiele więcej!
Niewiele miejsca pozostanie tu na naszą własną, „autorską” inwencję. Z tego względu, że standard zdjęć produktowych z allegrowych ofert jest tak ściśle regulowany, to znów – praktycznie nie ma szans, żeby zdjęcie-miniaturka było utworem chronionym na podstawie prawa autorskiego (bez względu na to, co piszą sami sprzedawcy, chcący chronić zdjęcia produktowe, za które często musieli słono zapłacić).
3. Ustalone zwyczaje i przyjęta praktyka
Czas na przykład wyjątkowo niezwiązany z fotografowaniem. Wyobraźmy sobie klasyczny przypis bibliograficzny. Trudno w nim wykazać się inwencją, prawda? Powinien zawierać dane autora, tytuł publikacji, miejsce wydania, rok wydania… Różne wydawnictwa miewają różne standardy wydawnicze, w różnych miejscach stawiają kropki, przecinki czy inne znaki interpunkcyjne, ale bez tych stałych, „głównych” elementów trudno sobie przypis wyobrazić. A że znaków interpunkcyjnych jest niewiele, to i taką kosmetyczną zmianę (średnik czy kropka zamiast przecinka między nazwiskiem autora a tytułem) trudno będzie uznać za specjalnie twórczą i oryginalną.
Moglibyśmy oczywiście dołożyć coś „od siebie”, zaszaleć, dodać trochę inwencji – wprowadzić np. wzrost autora w centymetrach, dominujący kolor z okładki, naszą ocenę przytaczanej pozycji bibliograficznej w skali od 1 do 5… Tylko że to już nie będzie tradycyjny, poprawnie skonstruowany przypis bibliograficzny, prawda?
Przypis skonstruowany według zasad danego wydawnictwa nie będzie autorski – będzie szablonowy. Kopiując go do swojej pracy, nie naruszymy prawa autorskiego.
Czasem, nawet trzymając się ustawowych wymagań, można „przemycić” pewną oryginalność. Tak dzieje się, jeśli przepisy w pewnym stopniu instruują nas, ale jednocześnie dają jakiś zakres swobody. Dzięki temu utworem może być na przykład… SIWZ, czyli znana wielu startującym w przetargach przedsiębiorcom Specyfikacja Istotnych Warunków Zamówienia. Sporządza się ją na podstawie art. 36 ustawy z dnia 29 stycznia 2004 r. Prawo zamówień publicznych, gdzie wymienia się katalog elementów, które powinna koniecznie zawierać. A mimo to sąd w jednej ze spraw orzekł, że elementy te można ukształtować w treści dokumentu na tyle twórczo, by gotowy dokument miał cechy twórcze!
4. Przykład dla influencerów ślepo podążających za modą
Czasem w social mediach pojawiają się pewne motywy, które eksploatowane są wszędzie, przez każdego, do granic wytrzymałości. Możemy je nazwać różnie – modą, schematem, kliszą… Wszyscy to robią, uznając, że najwyraźniej tak trzeba, bo odbiorcy aktualnie właśnie tego pragną.
- Obowiązkowa filiżanka kawy obok czytanej właśnie książki. Ujęcie talerza z barwnym, oczywiście bezglutenowym, posiłkiem.
Selfie z dzióbkiem i palcami ułożonymi w znane wszystkim „V”. - Obowiązkowe punkty podróży, jak podpieranie Krzywej Wieży w Pizie czy piknik z Wieżą Eiffla w tle.
- Klasyczne ujęcia noworodkowej sesji – śpiący niemowlaczek na futerku albo w koszyczku.
- Ślubne, ograne, chociaż wciąż obowiązkowe elementy albumu – zbliżenie na świeżo zaobrączkowane dłonie, panna młoda poprawiająca makijaż przed ceremonią.
- Albo szafiarki na stosach jesiennych liści (poprawna nazwa na to zjawisko, to chyba „jesieniara” – słowo to zajęło drugie miejsce w plebiscycie na Młodzieżowe Słowo Roku 2019, co pokazuje skalę tego zjawiska w tamtym czasie, a i dziś nie tracące na popularności).
Nie zrozummy się źle – byłabym ostrożna z automatycznym pozbawianiem takich ujęć rysu indywidualnej twórczości. Fotografie są utworami specyficznymi, czasem ten twórczy element odnajdziemy nie w temacie fotografii, a w nietypowej grze światłocienia, ciekawym filtrze czy układzie elementów na drugim planie… Prawdą jest jednak, że przy pewnych popularnych fotograficznych pozach i szablonowych kompozycjach stworzenie zdjęcia o cechach utworu będzie mocno utrudnione. Banalne, ograne i wtórne – to całkowite przeciwieństwo „przejawu działalności twórczej o indywidualnym charakterze”.
Wszystko brzmi łatwo i przyjemnie, więc gdzie problem?
Problem numer 1: Mało twórczy ale TWÓRCZY!
Mała oryginalność, a wręcz oryginalność znikoma, to niestety, według prawa, wciąż oryginalność. Wystarczająca, żeby prawnie chronić taki niespecjalnie twórczy (ale jednak TROCHĘ twórczy) utwór.
Stąd nigdy nie masz pewności, czy wykorzystując bez pytania banalne i wybitnie schematyczne zdjęcie miski z rosołem, nie napytasz sobie biedy. Bo być może w toku procesu sądowego, specjalnie powołany biegły sądowy z ogromną wiedzą na temat sztuki fotografii i ogólnego artyzmu, stwierdzi, że może i ujęcie banalne, przedmiot banalny, ale kompozycja rosołowych ok przywodzi na myśl cośtamcośtam, a układ pietruszek jest wybitnie nietypowy i znać w nim znamię indywidualnego ukształtowania przez osobę fotografującą. A być może kawałki marchewki nietypowo będą współgrać ze wzorkiem na krawędzi miski, tworząc w zestawieniu kompozycję twórczą? Nieznacznie twórczą. Niemalże niedostrzegalnie, szczerze mówiąc. Ale jednak twórczą w jakimś tam stopniu, co już wystarczy, żeby obciążyć Cię, ty zły niedobry naruszycielu cudzych praw autorskich, kosztami procesu i wszystkimi innymi skutkami naruszenia prawa własności intelektualnej.
Problem numer 2: Nigdy nie będziesz mieć pewności… i
Czy da się w takim razie samodzielnie stwierdzić, że coś jest albo nie jest utworem? – zapytacie.
Odpowiem szczerze – teoretycznie tak, ale bywa to niesamowicie ryzykowne…
Nierzadko dopiero po długich sądowych bataliach sąd będzie w stanie arbitralnie stwierdzić, czy coś, co na utwór nie wyglądało, takim utworem przypadkiem nie było w rzeczywistości. Boleśnie przekonywali się o tym ludzie pozwani przez niezadowolonych twórców, którzy odkrywali, że naruszyli prawa autorskie do czegoś tak wydawałoby się „bezpiecznego” i nietwórczego, jak spam-mail, rozkład jazdy pociągu czy licznik kalorii…
Nawet wydawałoby się bzdurny mem może być utworem (jeśli użyto do jego wykonania twórczego tekstu, albo gdy w zestawieniu obrazka i napisu ktoś w sądzie doszuka się „pierwiastka twórczości”).
Sprawa jest trudna, bo nie istnieją rejestry czy spisy, w których można by sprawdzić status prawny jakiegoś tekstu czy obrazka.
Nie ma także żadnych wiążących oznaczeń, które by przesądzały, że coś jest utworem albo nie jest i można z niego swobodnie korzystać. Deklaracje twórcy, że to oto jest jego prawem chroniony utwór i masz niczego nie kopiować, tak naprawdę nic nie znaczą (poza wskazówką, że osoba taka będzie zapewne gotowa w razie czego ciągać Cię po sądach).
Kosztowny sposób odkrycia prawdy
Jest tylko jeden jedyny stuprocentowo pewny test na to, czy coś, co kopiujesz, jest chronionym utworem, czy nie. Sprawa sądowa wytoczona przeciwko Tobie, dotycząca naruszenia praw do tego konkretnego „dzieła”. Niestety, jest to metoda nietania, a już na pewno czasochłonna i mało przyjemna.
Dlatego też, tworząc w Internecie i aktywnie działając w social mediach, zawsze należy niesamowicie ostrożnie podchodzić do cudzej twórczości (a raczej rzeczy „wytworzonych” przez innych ludzi, bo przecież wiemy już, że „twórczość” i „utwór” są w prawie autorskim rozumiane w specyficzny sposób).
PODSUMOWUJĄC
Jeśli nadal nie do końca rozumiesz, jak odróżnić pracę twórczą od nietwórczej, nie martw się. To nie taka prosta sprawa – w procesach sądowych często zatrudnia się do tego biegłych sądowych od wielu lat specjalizujących się w teorii sztuki. Czasem, dla własnego bezpieczeństwa, lepiej założyć, że coś jest utworem, niż niemiło rozczarować się po kilku latach ciężkiego procesu sądowego.
Nie chciałabym jednak szerzyć bezsensownego strachu przed korzystaniem ze znalezionych w internecie tekstów, obrazów czy motywów muzycznych! Zresztą – nawet jeśli coś jest utworem, to wcale nie znaczy, że nie możemy z tego legalnie skorzystać – i to za darmo i bez pytania o zgodę (oczywiście pod kilkoma warunkami – o czym przeczytasz w jednej z kolejnych lekcji na temat dozwolonego użytku!).
Pozostańmy w kontakcie!
Idzie Ci świetnie! Teraz przejdź do LEKCJI 4!
(kliknij tutaj)
Karina Kunc-Urbańczyk
Doktor nauk prawnych. Specjalistka w dziedzinie praw autorskich. Dydaktyk z zamiłowania. Pasjonatka nowych technologii i social mediów. Kobieta, która bez przynudzania nauczy Cię, jak tworzyć w sieci legalnie i bez narażania się na problemy prawne. Podobał Ci się tekst? Nie chcesz przegapić innych ciekawych porad? A może wciąż masz pytania albo wątpliwości? Zajrzyj na fanpage PrawoWita i pisz śmiało!
Ta wiedza jest dla Ciebie
Wiedza za darmo
Domena publiczna czyli jak użyć cudzej twórczości za darmo i bez pozwolenia
Czy prawa autorskie mają „datę ważności”? Przez ile lat możesz legalnie zarabiać na własnej twórczości? I jak długo trzeba czekać, żeby móc bez pytania oraz bez płacenia skorzystać z twórczości cudzej.
Co jest chronione prawem autorskim czyli na co trzeba uważać w Internecie
Dziś wyjaśnimy sobie, co chronimy przy pomocy praw autorskich, czyli kiedy powinniśmy się przejmować prawem autorskim, ostrożnie podchodzić do kopiowania i powielania jakiegoś tekstu, obrazka, pomysłu czy innej „produkcji”, a kiedy prawo autorskie w ogóle nie będzie miało nic do rzeczy.
0 komentarzy