Prawo wita na blogu!

Co jest chronione prawem autorskim czyli na co trzeba uważać w Internecie

gru 9, 2020 | Podstawy prawa autorskiego

W SKRÓCIE: Dziś wyjaśnimy sobie, co chronimy przy pomocy praw autorskich, czyli kiedy powinniśmy zachować ostrożność, a kiedy prawo autorskie w ogóle nie będzie miało nic do rzeczy. Dowiesz się, czy można skopiować albo w inny sposób powielić znaleziony w Internecie tekst, obrazek, pomysł, post w social mediach, komentarz, gif czy inną cyfrową „produkcję”.

Czy wiesz, że chronionym utworem może być… wszystko?

 Prawem autorskim chroni się utwory. Kojarzy się to bardzo poważnie, z bestsellerowymi książkami, obrazami wielkich mistrzów, z muzyką popularnych wykonawców, z kinowymi hitami. Bardziej świadomi użytkownicy wiedzą, że chronionymi utworami są też popularne systemy operacyjne, programy komputerowe czy warte setki złotych gry. Ogólnie, rzeczy albo mające pewną ekonomiczną wartość, albo te, które możemy nazwać szeroko pojętą sztuką.

A co jeśli powiem Wam, że to nie do końca prawda? Że te wymienione utwory to tylko wierzchołek góry lodowej? 

Chronionym utworem może być dowolna rzecz, dowolny „wytwór”. Właściwie, wszystko w Internecie może być chronione prawem autorskim. Dosłownie WSZYSTKO. Komentarze w mediach społecznościowych, opis pod instagramowym zdjęciem, krótka charakterystyka produktu w e-sklepiku, komentarz na Allegro, recenzja facebookowego fanpejdża… Wymieniać dalej? Bo to dopiero początek! Cyknięte na szybko foteczki, pospiesznie nagrane instastory, tiktokowe „produkcje” (nawet te całkiem, według nas, głupie), memy, demoty, śmieszne obrazki, grafiki, szablony Canvy…  I dalej – modowe stylizacje, ciekawe dekoracje tortów i ciasteczek, smakowity przepis kulinarny, schematy serwetek, swetrów czy szalików, wykroje ubrań lub wzory handmade’owej  biżuterii…

Wszystko. Wszy-stko. Wszystko to może znaleźć się pod ochroną prawa, a z tym się wiążą daleko idące konsekwencje. Nie można sobie ich wtedy tak po prostu skopiować i udawać, że sami je wykonaliśmy. Nie można sobie ich tak dowolnie wkleić na swój profil w mediach społecznościowych (nawet jeśli podamy autora). Na pewno nie można ich wykorzystać bez pytania we własnym biznesie (czy to na fanpage’u własnej działalności, czy w amatorskim e-booku), czy zamieścić na swojej stronie internetowej. Trzeba uważać, „przeklikując” je znajomym i wykonując taką samą rzecz na ich podobieństwo… 

Bo uwaga, po prostym kopiuj+wklej możemy spodziewać się problemów prawnych, pozwu albo nawet wezwania do prokuratury! (Więcej o tym opowiemy sobie w Lekcji 4: Dlaczego trzeba się przejmować jakimś prawem autorskim).

Słyszeliście o plagiatach, procesach sądowych za ściąganie nielegalnych filmów, gigantycznych odszkodowaniach za rozpowszechnianie cudzej własności intelektualnej? No właśnie. To naprawdę nie dotyczy wyłącznie hollywoodzkich produkcji i światowej klasy artystów. Prawo równie silnie chroni te wszystkie rzeczy, które wymieniłam na początku. Blogowe wpisy (również ten, który właśnie czytasz!), internetowe komentarze, opinie i recenzje, zdjęcia z mediów społecznościowych, nagrany przez dziecko tiktokowy filmik, spontaniczne instastory, sposób, w jaki ktoś ozdobił swoje świąteczne pierniczki, wzorek wyhaftowany na skarpetce, i tak dalej, i tak dalej… Wszystkie te darmowe, publicznie dostępne, wydawałoby się, że mało istotne treści, zalewające nas każdego dnia. Również te, przy których przejdzie Ci przez myśl, że zrobiłbyś to lepiej! Tworzone nie tylko przez artystów i mistrzów słowa, a przez zwykłych ludzi, takich jak ja, Ty, córka sąsiadki, człowiek stojący przed Tobą w kolejce supermarketu, dziecko bazgrzące sobie coś na plastyce czy niespecjalnie uzdolniony znajomy z internetu.

No to co? Nic mi nie wolno? Wszystko już było? Nie mogę napisać w internecie prostego zdania bez szukania, czy ktoś wcześniej nie zrobił czegoś podobnego? Nie mogę przesłać śmiesznego mema albo zrobić swojego? A co z inspirowaniem się? Co z przeróbkami, cytowaniem, kolażami? Co z milionem innych sposobów tworzenia? I najważniejsze – czemu „wszyscy tak robią i nic złego ich nie spotyka”? 

Spokojnie. Wszystko sobie wyjaśnimy. Właśnie po to jest ten przyspieszony kurs (którego plan i opis znajdziesz w Planie Lekcji), żeby po zapoznaniu się z nim, poznać odpowiedzi na takie pytania

Przejdźmy do konkretów. Dlaczego właściwie musisz to przeczytać?

Tu czas na moje zastrzeżenie – to będzie długi wpis, ale niestety, nie można tego ominąć. „Utwór” to podstawowe słowo dla tej dziedziny prawa i będę go później odmieniać przez wszystkie przypadki… Jeśli teraz nie zrozumiesz, czym jest „utwór”, nie masz szans ogarnąć prawa autorskiego. Dlatego ten i kolejny wpis (na temat tego, co to znaczy, że coś „jest twórcze”) będzie zawierał wiele przykładów, opisów i wyjaśnień. Usiądź więc wygodnie, zaparz kawę albo zrób sobie kubek dobrej herbatki, skup się i do dzieła! Później będzie już tylko łatwiej!

Ale dość ostrzeżeń. Napisałam, że wszystko w Internecie może być chronione prawem autorskim. Właśnie. Może, a więc nie musi. 

Co w takim razie jest wyznacznikiem? Cena? Możliwość nabycia własnego egzemplarza dzieła? Opublikowanie przez poważne wydawnictwo? A może wytworzenie przez kogoś, kto może się określać mianem artysty..?

Nic z tych rzeczy.

Sprawa jest jednocześnie dużo prostsza i… dużo bardziej skomplikowana.

Zresztą… sami zobaczcie.

Odpowiedź na to pytanie mamy w ustawie – chociaż, jak to często bywa, jest to odpowiedź mało czytelna, mętna i trudna do zrozumienia bez szerszych wyjaśnień. Ale właśnie od tego tu jestem – zaraz wszystko powolutku sobie rozjaśnimy.

Kiedy tekst, obraz, grafika albo dźwięk będzie chroniony, a kiedy nie?

Odpowiedź na to pytanie zawiera już pierwszy przepis ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (dla chętnych, którzy lubią wiedzę zdobywać u samego źródła – łapcie LINK do tekstu ustawy). To akt prawny o podstawowym znaczeniu dla tematu, który dziś omawiamy.

Pozwolę go sobie zacytować, ale nie przejmujcie się, że brzmi mało czytelnie. Zaraz sobie wszystko po kolei wyjaśnimy:

art. 1 ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych

Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wartości, przeznaczenia i sposobu wyrażenia (utwór) (…)

Po polsku pisząc, oznacza to, że prawo autorskie zajmuje się wszystkim tym, co można uznać za utwór. Bez względu na to, czy jest tani czy drogi, do czego miałby służyć i w jaki sposób, to jest przy użyciu jakich środków artystycznego wyrazu, został stworzony (tekst, obraz, rzeźba, dźwięk itp). 

Procedura jest prosta – jeśli uznamy, że coś jest utworem, to trzeba do tego stosować prawo autorskie. 

Czy utwór musi być cenny, poważny, artystyczny i podniosły?

Słowo „utwór” brzmi dość poważnie. Czasem wymiennie używa się też pojęcia „dzieło”. Oba wyrazy kojarzą się z czymś wielkim, podniosłym, wspaniałym i natchnionym. „Pan Tadeusz” może być Dziełem. Albo Matejkowska Bitwa pod Grunwaldem. O Utworach się człowiek uczy w szkole, na polskim. Albo na lekcjach muzyki czy sztuki (czy jak teraz się ten przedmiot szkolny nazywa)…

Razi Cię używanie tak poważnego słowa jak „utwór” w odniesieniu do jakichś internetowych „bzdur”? Pewnie gdyby ustawodawca posłużył się te kilkadziesiąt lat temu innym pojęciem, no nie wiem, np. „wihajster”, to pisałabym tutaj, że prawami autorskimi chronione są wihajstry, a wihajstrem może być i książka, i komentarz na Facebooku, i zdjęcie na Instagramie…  Nazwa „utwór” to po prostu pozostałość z dawnych, przedinternetowych czasów (czy wiesz, że podstawowy międzynarodowy akt prawny, regulujący tę dziedzinę prawa, powstał w 1886 roku i wciąż obowiązuje?), kiedy prawa autorskie faktycznie chroniły tylko poważną, cenną i wartościową twórczość.

Tymczasem okazuje się, tak jak już wyżej pisałam, że to nasze potoczne rozumienie jest w tym przypadku całkowicie błędne. Polskie sądy za chroniony utwór uznawały już: 

  • instrukcje BHP – czy może być coś bardziej pozbawionego finezji i polotu..?;
  • rozkłady kolejowe – a przecież ciężko powiedzieć, że polska kolej kojarzy się z luksusem i artyzmem;
  • liczniki kalorii  – czysta poezja i pokarm (nomen omen) dla duszy, nieprawdaż?);
  • a nawet… maile typu „spam”! I zapewniam, że nie były one bynajmniej pisane trzynastozgłoskowcem.

Jak widać, ochroną obejmuje się często produkty, które niewiele wspólnego mają ze sztuką wysoką. Nie ma więc żadnych prawnych przeszkód, by utworem był np. komentarz na Facebooku, zdjęcie na Instagramie czy recenzja w serwisie sprzedażowym.

Oczywiście, nie będzie to każdy komentarz, każde zdjęcie czy każda recenzja… Nie zepsuję chyba zabawy, jeśli już teraz powiem, że prawo nie ochroni wszystkich tych krótkich mało wartościowych wstawek jak „lol”, „wow”, „xD”, niespecjalnie rozbudowanych podsumowań jak „jest ok”, czy „działa, można kupować”, ani też  kilku podstawowych emotek (co nie znaczy, że odpowiednio długi ciąg emotek nie mógłby być utworem!).

Dwie podstawowe cechy, by mówić o „utworze” czyli clue problemu

Do rzeczy. Jaki więc musi być ten cały „utwór”, żeby można było mówić o jego prawnej ochronie? Kiedy tekst, obraz czy dźwięk będzie chroniony, a kiedy nie? Jeszcze raz spójrzmy na zacytowaną definicję utworu. Ma to być każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze, ustalony w jakiejkolwiek postaci”.

Moje wieloletnie badania naukowe nad tą definicją (i to akurat nie żart, naprawdę tak było) doprowadziły mnie do następującego wniosku. Całą definicję możemy rozłożyć na dwie cechy. Dwa warunki, których istnienie musimy stwierdzić. Są to:

  1. ustalenie
  2. bycie „rezultatem pracy twórczej o indywidualnym charakterze”.

Pierwsza jest krótsza i  prostsza więc od niej zaczniemy.

1. Ustalenie utworu

„Ustalony w jakiejkolwiek postaci” – taki utwór być musi. Sprowadza się to do tego, że utwór nie może być wyłącznie pomyślany. Musi „wyjść” z czyjejś głowy, zaistnieć gdzieś poza wyobraźnią. W przypadku utworów internetowych ten element automatycznie nie jest problemem – muszą być ustalone, jeśli zostały napisane, wklejone czy opublikowane w jakikolwiek sposób w Internecie, czy to na stronie internetowej, w mediach społecznościowych, w mailu czy komunikatorze na smartfonie. Póki nie opanujemy technologii czytania w myślach, ustalenie nie będzie tu problemem. Widzisz coś dzięki internetowi? To niechybny znak, że na naszej liście cech do zbadania możemy bez namysłu odznaczyć pole „ustalony”. Wszystko, co już jest w Internecie (a nie tylko w głowie swojego twórcy), na pewno jest ustalone. Czy to w tekście, w zdjęciu, w zapisie audio, czy w jakimś filmiku. 

Widzicie, jakie to proste? No to idziemy dalej. Jeszcze tylko jedna cecha i wszystko będzie oczywiste.

2. „Rezultat pracy twórczej o indywidualnym charakterze”.

To ta druga cecha. Nie ukrywam, że trudniejsza. Kwintesencja prawa autorskiego i klucz do jego zrozumienia. 

Tu pozwolę sobie na małą dygresję. Prawnicy-teoretycy uwielbiają ten fragment. Wyprowadzają z niego kilka różnych pomniejszych warunków, rozróżniają cechę twórczości, cechę indywidualności, a czasem dodają jeszcze cechę „oryginalności”, której co prawda w ustawie nie ma, ale zgrabnie brzmi i można o niej pisać kolejne punktowane artykuły naukowe. Wychodzi z tego chaos, zwłaszcza, jeśli zaczniemy się dodatkowo przerzucać wymyślnie brzmiącymi teoriami formułowanymi w tym temacie przez ostatnie dziesięciolecia. A potem taki człowiek, czyli tzw. „nieprawnik”, który chce się dowiedzieć, czym jest utwór, musi się przebijać przez dziewiętnasto- i dwudziestowieczne koncepcje artystyczne, problematykę statystycznej jednorazowości, zagadnienia twórczości paralelnej i założenia teorii kleine Münze, żeby wspomnieć tylko o tych najpopularniejszych…  (naprawdę nie wymyśliłam ich na poczekaniu, jeśli nie wierzycie, zerknijcie do definicji utworu z Wikipedii, bo do prawniczych podręczników nie mam serca Was odsyłać)… 

[Kliknij i porównaj z definicją „Utworu” w Wikipedii.]

Dla odmiany, ja postaram się to jak najbardziej uprościć. Dlatego frazę „rezultat pracy twórczej o indywidualnym charakterze” potraktujemy sobie jako jedną dużą cechę i omówimy ją jednym tchem.

Oznacza ona ni mniej ni więcej, tylko to, że ktoś, tworząc utwór, musi użyć wyobraźni, wymyślić coś, wykreować. Nie wystarczy, że zrobi coś sam, własnoręcznie – bo własnoręcznie można przecież odtwarzać rzeczy podpatrzone u kogoś innego. Musi coś stworzyć, a nie tylko odtworzyć. Dać „coś z siebie”. Coś, co sprawia, że nasza praca jest… no… autorska właśnie. Nie musi być wybitnie oryginalna, nie musi być niepowtarzalna i jedyna w swoim rodzaju. Wystarczy że jest taka w jakimś niewielkim stopniu. 

Łatwo to zapamiętać – żeby móc mówić o prawie autorskim, musimy mieć coś, co jest w jakiś sposób autorskie.

Żeby lepiej zrozumieć, co jest „rezultatem pracy twórczej” warto wyjaśnić, co nim nie jest. Przeciwieństwem pracy twórczej jest praca odtwórcza, automatyczna, mechaniczna, szablonowa. Taka, której efekty są powtarzalne i przewidywalne. My, prawnicy, lubimy tu posługiwać się przymiotnikiem „banalna”. Takich wytworów nie będzie chronić prawo autorskie (ale uwaga, nie znaczy to, że nie będą chronione przepisami innej dziedziny prawa, bo, zaskoczę Was, prawo jest szalenie skomplikowane i nie na darmo wymaga 5-letnich studiów magisterskich, a najlepiej jeszcze kolejnych kilku lat aplikacji, czyli praktyki zawodowej…).

Tu dochodzimy do sedna problemu – jak ocenić, czy coś jest twórcze, czy tylko odtwórcze. Czy coś jest autorskie, czy wyłącznie banalne. Zdecydowanie lepiej to widać na konkretnych przykładach – dlatego specjalnie dla Ciebie poświęciłam temu tematowi odrobinę więcej czasu. Być może  przedstawienie tego problemu na prostych konkretnych przykładach pomoże lepiej zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi?  Tym zajmiemy się w Lekcji 3: Praca twórcza a praca odtwórcza.

I to już właściwie koniec

I co? I już? 

To wszystko?

Ustalone i twórcze? Tyle?

Tak. Tak jest. Dokładnie tak. Ustawa niczego więcej nie wymaga.

Jeśli jakiś tekst, obrazek (grafika czy fotografia), rzeźba albo dźwięk, są w jakiejś tam części autorskie („twórcze i indywidualne”), to są chronione prawem. I to są chronione automatycznie, od razu, w tej samej sekundzie, w której wyjdą z głowy swojego twórcy (czyli od kiedy zostaną ustalone, a o ustaleniu pisałam wyżej, kilkanaście linijek temu).

I tyle. 

Bez żadnych rejestracji, deklaracji, oznaczeń. Nie musi nawet zostać nikomu pokazane. Powstaje i już. Jest chronione prawnie w ten sam sposób, jak wielka kinowa produkcja albo najdroższy obraz świata.

Każdy, nawet wydawałoby się najmniej znaczący twór ludzkiej wyobraźni – komentarz w mediach społecznościowych, fotka na Instagramie, tiktokowy filmik, youtube’owa produkcja, wpis, a nawet komentarz na Allegro czy recenzja z CENEO. Wzór kolczyków, schemat serwetki, wykrój spodni… Dekoracja tortu lub pierniczka, oryginalna fryzura… Wymieniać można by długo. Ważne, żeby miał w sobie „to coś”, co czyni go choć troszkę twórczym.

Nawet jeśli brzmi niewiarygodnie (warto sobie teraz pomyśleć, ileż to UTWORÓW stworzyło się w swoim życiu, choćby tylko udzielając się w social mediach).

Miało być prosto i zrozumiale, a okazuje się, że masz teraz jeszcze więcej pytań i wątpliwości? Dalej nie wiesz, jak rozpoznać, kiedy coś jest twórcze i autorskie (a więc chronione), a kiedy nie jest? ŚWIETNIE!
Właśnie po to przygotowuję kolejne lekcje mojego szybkiego kursu Internetowego Prawa Autorskiego. Prawa autorskie to bardzo ciekawa, ale niestety i bardzo szeroka dziedzina. Kiedyś trzeba jednak zrobić pierwszy krok, aby ją poznać i okiełznać.

Idzie Ci świetnie! Teraz przejdź do LEKCJI 3!

(kliknij tutaj)